Zorza polarna nazywana również „aurora borealis” jest warta każdego wysiłku, żeby do niej dotrzeć. To wspaniały spektakl na niebie (kojarzycie coś w tym temacie zespołu Pink Floyd?). Jak ją zobaczyliśmy, cieszyliśmy się jak dzieci. A potem powtórzyło się to jeszcze dwa razy. Pełnia szczęścia i wielka rzadkość, trzy noce z zorzą w czasie tygodniowego wyjazdu. Mówią, że jak się zobaczy zorzę, to można już umrzeć. Tak samo mówi się zresztą o Neapolu, który mam nadzieję jeszcze kiedyś zobaczyć…
To był piękny wyjazd. Z nieocenionymi kolegami z Pokochaj Fotografie. Ze wspaniałym naszym przewodnikiem Pawłem Klareckim. Paweł jest mistrzem fotografii krajobrazowej wykonywanej na długich czasach. Jeżeli chcecie się tego nauczyć, to tylko od niego. Potrafi robić cudowne zdjęcia w tej konwencji. Wyjazd rozpoznawczy przed jesiennymi warsztatami fotograficznymi, czysto męski, trochę traperski. Co prawda nie spaliśmy w namiotach, ale domkiem solidnie ruszał wiatr. Bo Lofoty składają się również z wiatru. Niezapomniane chwile, które bardzo zbliżają ludzi, które się potem pamięta przez lata.
Choć nie jestem fachowcem od tego typu fotografii, starałem się jak mogłem, mam nadzieję, że oglądacie wyniki mojej pracy z przyjemnością.
A teraz przyznam się do czegoś okropnego. Zwabiłem was tymi pięknymi obrazkami, żeby przekazać myśli bardzo kontrowersyjne, które są jednak równie mocno związane z Lofotami, jak piękne widoki. Chodzi mi o praktykowane tam od wieków rybobójstwo.
Pewnie to przychodzi z wiekiem… Ja od jakiegoś czasu tak mam, że po otwarciu puszki ze szprotkami liczę, ile rybek musiało oddać swoje życie, żeby umilić mój posiłek. Czy zdarzyło się wam zjeść całą rodzinę ośmiorniczek w trakcie wykwintnej kolacji? A jak to jest z małżami? Cały garnek, żeby się najeść. Myśli takie nurtują mnie od jakiegoś czasu i muszę mocno i stanowczo się przed nimi bronić, żeby nie zostać kimś w rodzaju wegetarianina. A jest to ciężka wewnętrzna walka…
Rybacy na Lofotach od wieków łowią norweskie dorsze, którym obcinają głowy, patroszą i takie okaleczone ciała wieszają setkami obok siebie na przestrzennych szubienicach, aby na wietrze wyschły i dojrzały. Wiszą więc tam na tych konstrukcjach nieszczęsne ryby w różnym stadium od ociekających jeszcze „sosem własnym” do wyschniętych na deski parkietowe. Stukając o siebie na wietrze wydają wtedy charakterystyczny dźwięk, dla mnie to pozostanie na zawsze dźwięk Lofotów.
A co z głowami, spytacie? Głowy wiszą na osobnych szubienicach, tu nic się nie zmarnuje. Podobno jest to wielki przysmak w Nigerii.
Kupiłem tam za bardzo duże pieniądze (wszystko tam jest za bardzo duże pieniądze) dwie paczki rybnych czipsów zestruganych z takich zeschniętych na deskę ryb. Pewnie bardzo smaczne. Nie wiem. Gdzieś się w domu te dwie paczki zapodziały. Może odnajdziemy je na Wigilię?
W każdym razie życzę wszystkim smacznego i do następnego razu! Jak się uda, już za tydzień.
Bonusik: inne spojrzenie na Lofoty
Leave a reply