W pewnym wieku staje się sprawą normalną, że posiada się wnuki. I tak się składa, że mam dwoje wspaniałych wnucząt, żyjących sobie bardzo radośnie i bezstresowo, jak większość dzieci w obecnej Polsce. Ponieważ wnuczka już chodzi do szkoły, a szkoła ta zorganizowała wyjście dla dzieci do Muzeum Narodowego (w Krakowie) w towarzystwie opiekunów i rodzeństwa, w sposób przykładny i zorganizowany udaliśmy się z moją żoną, jako dziadkowie z wnukami, w uzgodnionym terminie na wystawę pod tytułem „#dziedzictwo”. Ponieważ i tak wybierałem się na tę wystawę, był to bardzo korzystny zbieg okoliczności. Dodatkową atrakcją była pani przewodniczka, która miała grupę dzieci oprowadzić i o naszym polskim #dziedzictwie im opowiedzieć.
Co prawda dzieci się bardzo szybko znudziły, jednakże ja z wypiekami na twarzy słuchałem uważnie każdego słowa, aby niczego nie uronić, i okrągłymi oczami oglądałem eksponaty zgromadzone na wystawie. A było ich tam bez liku!
I czegóż to się dowiedziałem o naszym #dziedzictwie? Przede wszystkim, że Polska jest wspaniała. Bo byliśmy wielkim krajem, o czym świadczą mapy z różnych okresów historii powieszone na ścianach na początku wystawy.
Że Polacy byli też zawsze sławni za granicą. O tym świadczą portrety tych Polaków powieszone obok map. Że największa góra w Australii została nazwana Górą Kościuszki, o czym świadczy mapa Australii pięknie oprawiona w ramę.
Że zawsze byliśmy krajem tolerancyjnym i gościnnym, o czym świadczą prace żydowskich malarzy powieszone wśród obrazów malarzy polskich. Że słynnym Polakiem był Kopernik i jego wiekopomne dzieło „O obrotach sfer niebieskich” jest znane na całym świecie. Na wystawie było ono wystawione jako opasły tom oprawny w skórę zamknięty w szklanej pancernej gablocie.
Że polskim strojem narodowym był kontusz i ubiór szlachecki, co zasugerowało mi, że wszyscy kiedyś w Polsce byli szlachcicami.
Mieliśmy też wspaniałych malarzy, a nawet jeden z nich malował pod wpływem stylów zachodnich i nazywał się Michałowski. W części wystawy zahaczającej o czasy bliższe i współczesność dowiedzieliśmy się, że polscy designerzy są znani na całym świecie. Tu przekorna myśl wystrzeliła w mojej głowie, kto z obecnych słuchających tych słów przewodniczki może podać choć jedno nazwisko polskiego designera, nawet mniej znanego?
A tak naprawdę to najwięcej czasu grupa spędziła przed obrazem Leonarda da Vinci „Dama z gronostajem”, który co prawda bardziej należy do dziedzictwa słonecznej Italii, ale w gruncie rzeczy już od dawna jest nasz.
Oczywiście moje wnuki tego wszystkiego nie słuchały. Jakoś ich w ten sposób przedstawione nasze #dziedzictwo nie zainteresowało. I powiem szczerze, że uważam to za okoliczność bardzo szczęśliwą. Nie dlatego, żebym im bronił dostępu do wiedzy i przeżyć kulturalnych, ale dlatego, że uchronili się przed zalaniem swoich młodziutkich i nieuformowanych jeszcze umysłów ogromną falą banałów i stereotypów. Na szczęście dzieci się szybko nudzą i wolą odbierać świat swoim nawet jeszcze maleńkim rozumkiem, niż dawać sobie zbyt łatwo coś wmawiać.
Wiem, że mój opis wystawy jest karykaturą i skrótem myślowym. Ale tak ją odebrałem, co potwierdziło się jeszcze podczas mojej drugiej wizyty, kiedy to już bez tłoku, presji czasowej i swoim tempie, przeszedłem przez nią jeszcze raz, pozwalając sobie na pogłębioną refleksję. Więc podtrzymuję, a nawet wzmocnię moją opinię, że właśnie ta wystawa jako całość jest karykaturą opisu polskiego dziedzictwa, co oczywiście nie dotyczy pojedynczych eksponatów się na niej znajdujących. Bo jej koncepcja jest moim zdaniem niedostosowana do obecnych czasów i do tej publiczności, która dzisiaj przychodzi do muzeów na wystawy. Bo jest jakby prostą, a czasami wręcz prostacką ilustracją hasła „Polska” w jakiejś wielkiej encyklopedii, pewnie internetowej, co sugeruje nawet znaczek „#” przed właściwą jej nazwą. Jest to wystawa, która zawiera zbyt dużo prostych odpowiedzi a zadaje zbyt mało pytań. Cechą dobrej wystawy, tak jak dobrej fotografii, jest pobudzenie emocji, niepokoju, niekontrolowanych procesów myślowych, wzmagających zadumę nad kondycją świata i ludzkości, a w tym wypadku nad polskim dziedzictwem. I tego na tej wystawie nie ma. Jest za to wiele uproszczeń, fałszywych tonów, sformułowań i zestawień często wywołujących ból zębów.
Pierwszy z brzegu przykład. Fragment ekspozycji zajmuje się sztuką użytkową i meblarstwem. Zgromadzono tam kilkadziesiąt eksponatów takich jak krzesła, stoliki, siedziska z sali kinowej, postument ozdobny z glinki plastyczno-modelowanej. Dalej wytwory sztuki ceramicznej, instrumenty muzyczne, zegary, zestawy stołowe itd itp. Ok, taka konwencja, to wszystko nasze dziedzictwo. A teraz przeczytajmy opis umieszczony na ścianie, cytuję:
O wartości dziedzictwa decyduje także to, co Zbigniew Herbert nazywał „potęgą smaku”. O polskim obyczaju świadczą projekty mebli – od stylu zakopiańskiego z końca XIX wieku po XX-wieczny modernizm – a także wyposażenie wnętrz z dekoracyjną ceramiką, wyrobami ze szkła i kości słoniowej… dalej następuje opis przedmiotów na ekspozycji.
Zakładam, że znacie wiersz Herberta „Potęga smaku”. Nie jest to wiersz o umiłowaniu mebli, ceramiki, przedmiotów sztuki użytkowej. Ten wiersz to krzyk przeciwko zniewoleniu, gdzie „smak” jest metaforą podstawowej moralności, trzymania się swoich zasad i przekonań. Nawet, jeżeli by w ich obronie zapłacić należało najwyższą cenę. To nie jest wiersz o dizajnie i o estetyce, jak to próbuje nam wmówić twórca wystawy. Przecież to ogromny fałsz i nadużycie! Bo teraz to już nie rozumiem, czy ma on zwiedzających wystawę za głupców, którzy nie wiedzą co to jest herbertowska „potęga smaku”, czy sam tego nie wie? I co w tej sytuacji jest gorsze!
Drodzy moi, uważam, że do polskiego dziedzictwa należy bardziej rozumienie co to jest „potęga smaku”, niż zestaw nawet najwspanialszych przedmiotów zgromadzonych na jakiejkolwiek wystawie. Bo dziedzictwo polskie to nie są przede wszystkim eksponaty o wartości historycznej, ale również to, co Polacy mają w głowach, co i jak rozumieją i interpretują, z czego są dumni i chcieliby podtrzymywać i rozwijać, a czego się wstydzą i chcieliby zmienić lub naprawić. Jak układają sobie życie z sąsiadami w najbliższym otoczeniu i w skali międzynarodowej. Jak dbają o swój wizerunek. Dziedzictwem jest też i to, co przekażemy naszym następcom. I tutaj bardziej wierzę w działanie konkretnego indywidualnego człowieka, niż w to, że temat załatwi sama przynależność do narodu polskiego, która kogokolwiek zwolni od refleksji, co to znaczy być Polakiem. Bo być Polakiem wcale nie jest prostą sprawą. Bo czy naprawdę jesteśmy tacy wspaniali, jak to sugeruje ta wystawa? Naprawdę?
Podaruję sobie dalszą analizę tekstów towarzyszących wystawie, możecie się w to wczytać, jeżeli chcecie, w materiałach zamieszczonych w Internecie, link tutaj. Wszystko gotowe, przeżute, zinterpretowane, podane na tacy. Jak „Wiadomości TVP1”. Jak obecnie dominująca narracja medialno-polityczna. Moim zdaniem wystawa ta wpisuje się dokładnie w trend obecnych przemian. I co gorsze, próbuje do tej narracji zawłaszczyć wiele dzieł, jak pokazuje to przykład wiersza Herberta, które nie są w stanie obronić się same.
Dla kogo w takim razie jest ta wystawa? Kto się powinien nią, w zamyśle twórców, zachwycić? Komu potrzebny jest dowód na to, że my Polacy jesteśmy wspaniali, tolerancyjni, zdolni, a czasami genialni? Że najlepiej skaczemy na nartach, bo Małysz i Stoch najlepiej skaczą na nartach? Że jesteśmy wspaniałymi tenisistami, bo Radwańska jest wspaniałą tenisistką? Że wspaniale gramy w piłkę nożną, bo Lewandowski jest fenomenalnym piłkarzem?
Uważam, że tylko tym, którzy samodzielnie nie potrafią dojść do wniosku i konkluzji, czym jest dziedzictwo polskie. Którzy głównie dumni są z tego, że mamy wspaniałe dziedzictwo, którego tak naprawdę nie są w stanie w pełni zrozumieć. A nie z tego, że sami indywidualnie są wspaniałymi ludźmi, albo przynajmniej się takimi być starają. I mam wielką i głęboką nadzieje, że moje wnuki, kiedy już odpowiednio dojrzeją do rozumienia świata, staną się wspaniałymi Polakami, używającymi bez skrepowania swojego rozumu i inteligencji, i posiadającymi to coś, czego nie można kupić za żadne pieniądze: umiejętność bycia porządnymi ludźmi. Tylko tyle i aż tyle.
4 komentarze
WS
Pozostaje się nam tylko cieszyć, że w rogach sal nie stali agenci IPNu odziani w skórzane płaszcze, zapisując negatywne reakcje zidentyfikowanych widzów. Nie wiem czy łatwo byłoby potem odpowiedzieć w siedzibie Agencji na pytania : ‚co właściwie się Panu nie podoba w naszym kraju’, ‚czy uważa się Pan za patriotę’, ‚czy ma Pan znajomych Rosjan’, ‚od kogo powinniśmy kupować gaz’.
Leszek Górski
Ostatnio się dowiedziałem, że ostatnio od nich kupujemy węgiel. Bo się z gazu na węgiel przestawiamy przecież ;)
Zuzanna M.
Doskonale się czytało. Przewietrzony bardzo dobrymi zdjęciami oraz swobodną refleksją tekst. Cieszę się, że tu trafiłam, a skoro (podobno) nie ma przypadków, przyznaję, że nieprzypadkowo. :)
Leszek Górski
Dziękuję za miłe słowa. Pozdrawiam serdecznie :)