Jesteśmy w połowie drogi między tym, który był, a tym, który będzie, więc jest to dobry moment, żeby napisać parę słów o bielskim FotoArtFesivalu. Powoli zaciera się pamięć o tym poprzednim, a należy już myśleć o następnym.
FotoArtFestival odbył się rok temu po raz siódmy, a z tych siedmiu udało mi się zobaczyć cztery ostatnie edycje. Więc mam porównanie, mogę stwierdzić co jest stałe, a co się zmienia. I już się cieszę, i mam nadzieję, na ósmy raz, choć to dopiero za rok.
Festiwal jest projektem autorskim. Dwóch osób – instytucji, Inez i Andrzeja Baturo. To był ich pomysł, szczęśliwie przed wieloma laty zrealizowany z pomocą władz miasta Bielsko-Biała. Ale we wszystkich działaniach, w tym co się w czasie festiwalu działo, zawsze czuć było rękę i nadzór ich obojga.
Teraz Andrzeja już nie ma, zmarł w czerwcu 2017 roku. Od dawna umawiałem się z nim na dłuższe spotkanie, żeby porozmawiać o fotografii i nie tylko, bo rozmowy z Andrzejem zawsze były interesujące i wynosiło się z nich wiele. Moim planem był większy tekst o nim, o jego pracy, zdjęciach, historii, której przecież był częścią. Ale nigdy do takiego spotkania nie doszło. Bo co prawda widywaliśmy się od czasu do czasu, ale Andrzej często czuł się źle, czego powodem była rozwijająca się choroba, z którą w końcu przegrał.
Zawsze wydaje nam się, że mamy dużo czasu, że ze wszystkim zdążymy. Że może jutro będziemy mądrzejsi, a wtedy zrobimy to lepiej. Ja od pewnego czasu już tak nie myślę.
Andrzej pozostanie patronem wielu fotografów, również moim, choćby przez to, że był długoletnim członkiem Komisji Artystycznej Związku Polskich Artystów Fotografików (ZPAF). Znał więc wszystkich kandydatów i późniejszych członków Związku, którzy musieli zdać przed Komisją egzamin. Był otwarty na każdy rodzaj fotografii, nie odrzucał nigdy niczego z założenia, ale szukał jakości w przedstawianych mu pracach. Zawsze pozostanie w mojej pamięci to, co usłyszałem od niego, kiedy pokazywałem mu moje prace po raz pierwszy, jeszcze długo przed ZPAF-owskim egzaminem. I jestem pewien, że wiele osób może opowiedzieć podobną do mojej historię z udziałem Andrzeja.
Na szczęście Inez Baturo podjęła dalsze działanie i doprowadziła ostatni projekt festiwalowy do końca. Wielkie jej za to dzięki. Oczywiście wiele osób pomogło, lista zasług innych jest bardzo długa, ale gdyby nie decyzja Inez o kontynuacji już tak mocno osadzonej w życiu fotograficznym imprezy, nic by z tego nie wyszło.
No więc udało się, FotoArtFestival się odbył, jest kontynuacja i nadzieja, że będzie trwał nadal.
Więc teraz przejdę do tego, co jest w tym festiwalu stałe. Stałe jest to, że artystów do Bielska wybiera i osobiście zaprasza Inez Baturo. Wiem, że z niektórymi ustala to przez lata, bo często trudno dopasować do siebie wolne terminy, logistyczne i finansowe możliwości. Myślę, że przez ten długi okres przygotowań i ustaleń, i dzięki temu, jaką osobą i osobowością jest Inez, większość twórców odwiedzających Festiwal zostaje jej przyjaciółmi. Jest to widoczne choćby w czasie ceremonii otwarcia czy Maratonu Autorskiego, kiedy to można zauważyć jej osobiste i ujmujące podejście do każdego gościa. Widać, że czują się dobrze i bezpiecznie w jej obecności, że jest to przez nią niejako gwarantowane, że publiczność odniesie się do ich pracy życzliwie, ale też uczciwie. Bo publiczność na tym festiwalu, a myślę tu głównie o Maratonie Autorskim, reaguje żywo na to, co widzi i słyszy. Widać, że na festiwal przychodzą, a czasami przyjeżdżają z bardzo daleka ludzie, których fotografia głęboko interesuje. I to jest według mnie równie ważna i wielka jego wartość.
Są dwa określenia, które bardzo dobrze definiują FotoArtFestival. Pierwsze to „O ludziach i dla ludzi”, drugie to „Slow life”. Bo chodzi o to, żeby w trakcie festiwalu zwolnić, mieć czas na zastanowienie, żeby otworzyć się na to, co prezentują nam zaproszeni twórcy w formie wystaw i w trakcie spotkań autorskich. A ta fotografia zawsze jest w wysokim stopniu humanistyczna, przekazująca pozytywne, ludzkie wartości. W czasie festiwalu nie ma pośpiechu, co prawda każdy autor ma w trakcie Maratonu swój limit czasu, ale jest go zawsze wystarczająco dużo na przedstawienie swojej prezentacji i dyskusję z publicznością, która często reaguje bardzo żywiołowo.
Można powiedzieć, że osoba Inez Baturo, publiczność i wystawy, liczni wolontariusze i cała infrastruktura festiwalowa stanowią ramy dające możliwość pełnego zaprezentowania się autorów, we wszechobecnie utrzymującej się atmosferze życzliwości. Nie znam drugiego takiego wydarzenia fotograficznego, którego ceremonia otwarcia odbywa się w teatrze, a prezentacja zdjęć zaproszonych autorów przy akompaniamencie muzyki granej na żywo przez zespół jazzowy. Jestem pewien, że jest to niezapomniane przeżycie dla zaproszonych twórców. Bo festiwal to przecież głównie oni, dla nich się do Bielska przyjeżdża. A są oni bardzo różni.
Antonin Kratochvil
Dla mnie większość autorów to przed festiwalem nazwiska nieznane. Oczywiście zawsze są gwiazdy, o których prawie wszyscy słyszeli (w ostatniej edycji do tej grupy zaliczyłbym Michaela Ackermana i Antonina Kratochvila), dla pozostałych przyjazd na FotoArtFestival jest często pierwszym kontaktem z polską publicznością, i też oczywiście tej publiczności z nimi. Często prezentacja twórcy na scenie w trakcie Maratonu Autorskiego dobrze i spójnie pokrywa się z festiwalową wystawą, ale bywa, że zaskakuje poprzez opowieść tylko luźno z nią związaną. Również sposób prowadzenia narracji jest bardzo indywidualny, od znakomitego przygotowania i wystudiowania każdego wypowiedzianego zdania, do improwizacji na gorąco. Zdarzają się wystąpienia, chociaż bardzo rzadko, kiedy to większość czasu przerzucane są slajdy w akompaniamencie ciszy, co oczywiście też ma swój urok, inne znowu są po brzegi naładowane treścią i informacjami.
Przez te cztery edycje, których byłem świadkiem, zebrało mi się w pamięci kilkanaście postaci, za które jestem wdzięczny festiwalowi, bo dzięki niemu mogłem te osoby zobaczyć i przeżyć na żywo. Nigdy i nigdzie przedtem nie zdarzyło mi się być świadkiem prezentacji fotografa, który by ze wzruszenia płakał na scenie, a stało się to w edycji 6 w przypadku Ernesto Bazana. Nigdy też nie zdarzyło mi się, żebym otrzymał kilkunastominutową wypowiedź autora dedykowaną mnie osobiście po zadaniu pytania, jak to było w przypadku Tomasza Tomaszewskiego przed pięcioma laty. Zafascynowała mnie postać Andreasa Bitesnicha, który opowiedział swoją drogę od sprzedawcy odkurzaczy do chyba największej postaci austriackiej fotografii. Albo Camille Seaman z jej fantastycznymi zdjęciami gór lodowych, którą może nawet bardziej pamiętam z przeglądu portfolio, od której usłyszałem bardzo wiele cennych wskazówek i podpowiedzi. W tej chwili przypomniał mi się Jacob Aue Sobol z bardzo osobistą opowieścią o Sabine, bohaterce jego pierwszej książki… Mogę tak jeszcze długo, ale może na nim już poprzestanę.
Czy ktoś zostało w mojej pamięci z ostatniej edycji? Oczywiście tak. Pewnie Rosjanin Evgeniy Vasin, inżynier wynalazca, który został dla fotografii odkryty ostatnio przez Irinę Popową, autorkę przedostatniej edycji festiwalu. Pracował w latach 80-tych ubiegłego wieku jako reporter na Sachalinie i w sposób fantastyczny udokumentował i przedstawił ówczesne życie w Związku Radzieckim w epoce rządów Gorbaczowa. Jego opowieść i wystawa były znakomite, głębokie, poruszające. Właśnie jego praca to kwintesencja klasycznej fotografii humanistycznej.
Wystawa Alaina Laboile była przez wielu oceniana jako najlepsza na całym festiwalu. Świetne zdjęcia, pokazujące jego dzieci, których ma sześcioro, a które fotografuje stale w swoim ogrodzie, wyglądającym jak tropikalna puszcza lub zakątek w raju. Zastanawiający i moim zdaniem kontrowersyjny był sposób i metoda pracy autora, który trochę przypominał fotografowanie w prywatnym Zoo. Tylko że zamiast zwierząt mamy tu do czynienia z dziećmi, które wychowują się bez chodzenia do szkoły niejako w czasie permanentnych wakacji. No cóż, we Francji jest to prawnie dopuszczalne, więc pozostaje nam cieszyć się z dostępu do jego pięknych zdjęć. Jednak do tej pory towarzyszy mi niepokojąca myśl o tych małych pięknych dzieciach tak niestandardowo wychowywanych, nawet bardziej, jak pamięć o wspaniałych zdjęciach.
Alain Laboile
Michael Ackerman niestety nie dotarł do Bielska osobiście, gdyż do samolotu nie zabrał swojego amerykańskiego paszportu i nie został wpuszczony na pokład. Tak więc spotkanie z nim odbyło się przy pomocy Skypa. Mimo tego było bardzo ciekawie szczególnie dzięki kilku pytaniom zadanym przez publiczność. Ponieważ w trakcie spotkania z nami autor równocześnie wykonywał kilka innych czynności, jak gotowanie kukurydzy i opiekowanie się córką, całość wyszła spontanicznie i dość zabawnie. Pytaniem bez odpowiedzi pozostanie kwestia, czy dzięki jego osobistej obecności na Maratonie Autorskim można było by lepiej poznać jego i jego fascynującą fotografię. Tego się już nigdy nie dowiemy.
Michael Ackerman
Wystawa Michaela Ackermana
Spotkanie z Antoninem Kratochvilem było trochę rozczarowujące. Składało się z prezentacji zdjęć z odautorskim krótkim komentarzem, często opisującym sytuację czy osobę widoczną na zdjęciu. Brakło mi trochę głębszej idei czy refleksji, którą każdy z uczestników spotkania mógłby zabrać ze sobą do domu. Może brakło też pogłębionych pytań ze strony publiczności, może fakt, że Antonin Kratochvil jeszcze niedługo przed przyjazdem do Bielska był chory, spowodował pewne uproszczenie prezentacji jego mocno oddziaływającej fotografii. Ale taka jest idea FotoArtFestivalu, że stwarza on ramy, które są później wypełniane przez artystów w sposób indywidualny i często nieprzewidywalny.
Z ostatniej edycji zapamiętałem wystąpienie i wystawę Jensa Juula, bardzo mocne portrety, opowieść o jego sposobie fotografowania i wchodzenia w interakcję z bohaterami swoich zdjęć. Bardzo dosadna fotografia, przedstawiająca często ludzkie pomarszczone i nieestetyczne ciała, które pomimo pozornej brzydoty prowokują do poszukiwania w nich wewnętrznego piękna. Ponieważ Jens prowadził w Bielsku-Białej w tym roku warsztaty fotograficzne, historia miała swój ciąg dalszy. Miałem możliwość, podobnie jak inni uczestnicy, poznania jego sposobu fotografowania, podejrzenia, w jaki sposób nawiązuje kontakt z ludźmi i skłania ich do pozowanie. Było to niezwykłe cenne doświadczenie.
Jens Juul
Jeszcze Frieke Janssens, która głównie zajmuje się fotografią reklamową, ale potrafi to robić tak, że jej zdjęcia posiadają niewątpliwą wartość fotografii artystycznej. Zachwycił mnie jej projekt dzieci palących papierosy. Sposób, w jaki uchwyciła pozy dorosłych palaczy w postaciach przedstawianych przez dzieci, jest niepowtarzalny.
Frieke Janssens
Na koniec Michał Adamski. Znamy się i lubimy, więc byłem szczególnie ciekaw jego prezentacji. Mam wątpliwości co do estetyki jego zdjęć, nawiązującej pewnie trochę do stylistyki czasów socjalistycznej Polski, ale rozumiem tę konwencję i nie widzę w tym wady. Jedna cecha tych zdjęć mnie ujęła, to jest ich zagadkowość. Przedstawione przez Michała sytuacje nie są sytuacjami standardowymi, które codziennie się spotyka, więc wymagały od autora sporej dozy zmysłu obserwacji i odpowiedniej egzekucji. Dlatego też z przyjemnością wysłuchałem jego objaśnień do wystawionego w ramach festiwalu projektu, przy czym na szczęście nie wyjaśnił wszystkiego do końca.
Michał Adamski
Bo z biegiem lat przyznam szczerze, coraz wyżej cenię sobie fotografię, która nie jest dosłowna i pozostawia margines interpretacji od takiej, która nie pozostawia żadnych wątpliwości i nie stawia żadnych pytań. Lubię też, kiedy fotografia zawiera w sobie może nawet maleńką, ale jednak wyczuwalną, dawkę przewrotności. Trochę tak jak szczypta soli dodana do chleba, bez której jego smak nie jest nigdy pełny i satysfakcjonujący.
Czy coś można by, albo może należałoby, w przyszłości zmienić? Na pewno. Przede wszystkim szerzej rozpropagować ten festiwal, zaciekawić nim więcej osób, które nabrałyby ochoty na przyjazd i jego osobiste przeżycie. Być może trzeba by spróbować ściągnąć większą liczbę artystów o znanych w Polsce nazwiskach, co wzbudziłoby niewątpliwie większe zainteresowanie. Może należałoby spróbować przywrócić przegląd portfolio, na pewno z lekkimi modyfikacjami utrzymać przegląd DiasShow, czyli pokaz fotokastów. Dla porządku wspomnę o wydarzeniach towarzyszących festiwalowi od lat, jak wystawa FotoOpen, gdzie każdy może przedstawić swoje prace fotograficzne, czy też różnych warsztatów. Być może dobrym pomysłem na przyszłość byłoby, żeby idea FotoArtFestivalu żyła również w okresie pomiędzy kolejnymi edycjami na przykład w formie okresowo organizowanych wydarzeń, organizowanych również w innych miastach, a nie tylko ożywała na okres trwania biennale. Może jakiś konkurs fotograficzny związany z Festiwalem? Wiem, że łatwiej się coś wymyśla niż realizuje, ale od myślenia i planowania trzeba zawsze zaczynać.
Zawsze po powrocie z FotoArtFestivalu zawsze jeszcze przez jakiś czas żyję w jego atmosferze, zanim wsiąknę w normalne codzienne życie. I ten stan, do pewnego stopnia, u mnie trwa nadal. Bo czas w Bielsku-Białej to też czas rozmów, dyskusji, spotkań z przyjaciółmi, często dawno nie widzianymi. Czas, kiedy to fotografia jest duchem unoszącym się nad wszystkim, co się tam wtedy dzieje, bo jej ciekawość i chęć jej przeżycia jest głównym powodem moich regularnych wizyt w Bielsku-Białej.
W związku z powyższym, droga Inez, bardzo liczę na powtórkę w kolejnej, ósmej już edycji, w październiku roku 2019.
* * * * * * * * * * * * * * *
Powyższy tekst ukazał się w 26 numerze Magazynu Pokochaj Fotografie. Został tam uzupełniony o zdjęcia kilku uczestników ostatniego FotoArtFestivalu. Zachęcam do sięgnięcia do tego materiału, link tutaj.
Leave a reply