Uwielbiam spotkania autorskie z fotografami. Tym bardziej jeżeli kierunek reprezentowany przez autora jest dla mnie kontrowersyjny. Wtedy potrafi być naprawdę ciekawie. Tak więc z wielką radością udałem się na spotkanie z Pawłem Bownikiem do Forum Przestrzenie w Krakowie, gdzie odbył się jego wykład pod tytułem „Jak czytać zdjęcia, czyli interpretacje współczesnej fotografii” w ramach cyklu „Wszyscy jesteśmy fotografami”.
Zawsze staram się czegoś dowiedzieć o autorze przed spotkaniem, rzucić okiem na to, co robi i wyrobić sobie wstępnie zdanie. Bownik jest renomowanym artystą, wykładowcą szkół artystycznych, ważną postacią w świecie sztuki i fotografii, więc za dużo nowego do rozpoznania nie miałem. Jednak coś mnie naprawdę zaskoczyło, czego dotąd nie wiedziałem. W wywiadzie dla Wysokich Obcasów Bownik wspomniał o genialnym kanadyjskim pianiście Glennie Gouldzie. Zwróciło to moją uwagę, gdyż uwielbiam tego pianistę, mam całą jego dyskografię (80 płyt), od lat stale słucham jego nagrań i czytam wszystko, co wpadnie mi w ręce na jego temat. Bownik wspomniał o nim w kontekście dość technicznym mówiąc o nadzwyczajnej sprawności lewej ręki pianisty, jednak oczami wyobraźni zobaczyłem go tworzącego swoją sztukę przy dźwiękach wykonań utworów Bacha, z którym Gould na wieki wieków pozostanie związany. Trzeba wiedzieć, że wyróżniał się on z tłumku innych geniuszy pianistycznych niebywałą sprawnością techniczną gry i niezwykłymi interpretacjami, które do tej pory wzbudzają kontrowersje. W wywiadzie Bownik mówi: „Wirtuozeria genialnego kanadyjskiego pianisty, jego niezwykła sprawność zarówno lewej, jak i prawej ręki spowodowała, że poprawiał on utwory znakomitych kompozytorów, które pisane były na dominującą prawą rękę, tak by prawa tworzyła melodię, a lewa akompaniowała„. Wydało mi się to dziwne, bo jakiekolwiek „poprawianie” czyli manipulacja zapisem nutowym, bo tylko tak potrafię zrozumieć to sformułowanie, wykluczyłaby Goulda z grona poważnych pianistów. Gould dokonywał różnych zabiegów interpretacyjnych, szczególnie w wykonaniach sonat fortepianowych Beethovena, tam gdzie miało być cicho czasami grał głośno, tam gdzie miało być wolno grał szybko, czym bardzo wkurzał krytyków i ekspertów. Dotyczyło to jednak tylko interpretacji i to jest dopuszczalne w praktyce wykonawczej. Ale żeby tak „poprawiać” utwory żeby lepiej wykorzystać swoją mocną lewą rękę? Ten aspekt wydał mi się zupełnie dziwaczny i niewiarygodny.
Ale ok, mimo tego „znajomość” Bownika z Glennem Gouldem mi zaimponowała. No i jeszcze ta wizja tworzenia Sztuki przy dźwiękach genialnego pianisty grającego Bacha… Dreszcz przeszedł mi po plecach.
Ale przenieśmy się na wykład. Trzeba przyznać, że był on bardzo interesujący i sprawnie przeprowadzony. Bownik przedstawił swoją wizję współczesnej fotografii. Według niego wszystko co obecnie jest warte uwagi, zaczęło się od odhumanizowanych zdjęć Martina Parra. To one położyły kamień węgielny pod wszystko to, co obecnie jest ważne i wartościowe. Stara fotografia humanistyczna, reprezentowana choćby przez Henri Cartier-Bressona (HCB) i Sebastiao Salgado już się przeżyła. Teraz nastały nowe czasy, nie ma co się już zajmować tymi przeżytkami. Porównanie dwóch zdjęć spożywania posiłku świetnie zilustrowało różnicę między tymi dwoma podejściami.
Stare, humanistyczne, upiększające świat:
Henri Cartier-Bresson, źródło: link
Nowe, odhumanizowane, pokazujące, jak naprawdę wygląda świat:
Martin Parr, źródło: link
Wtedy pomyślałem, że mam problem, bo lubię humanistyczną fotografię HCB i tak samo lubię odhumanizowaną fotografię Martina Parra. Nie chcę wybierać, kogo i co bardziej lubię. Po prostu tak już mam. Zdarza się, że niektórych współczesnych projektów nie akceptuję bo czuję, że ktoś próbuje mnie nabrać, prezentując jakieś bardzo proste czy wręcz prymitywne obserwacje uwiecznione w obrazie fotograficznym jednocześnie wmawiając mi, że to jest sztuka. Ale wiele z tego co aktualnie można zobaczyć do mnie przemawia, wyzwalając u mnie zainteresowanie, czasami emocje czy przynajmniej wrażenie estetyczne. Po prostu staram się zaakceptować wszystko, co mnie jakoś dotknie czy poruszy. Koncepcja, że współczesna wartościowa sztuka fotograficzna bazuje na wyłączeniu wartości humanistycznych i tak należy ją rozumieć, była dla mnie myślą nową i wartą zastanowienia. Ale na pierwszy rzut oka nie wydała mi się ona słuszna i na pewno nie jedyna możliwa.
Bardzo wartki i zajmujący tok prezentacji przedstawił nam kolekcję najważniejszych autorów sztuki współczesnej, których w większości znam i cenię. Więc tutaj nie było większych niespodzianek. Niespodzianką była wypowiedź na temat lewej ręki Glenna Goulda.
Więc ponownie zapoznałem się z twierdzeniem, że GG poprawiał utwory kompozytorów, żeby stworzyć równowagę miedzy prawą i lewą ręką. Jako przykład takiego kompozytora Bownik podał Fryderyka Chopina.
Zamarłem w fotelu. Czar prysł. W tym momencie powinno zgasnąć światło, zawalić się scena, odpaść podwieszany sufit czy coś podobnie spektakularnego. O Chopinie Gould mówił, że go nudzi i za nim nie tęskni. W jego oficjalnej dyskografii (80 CD) nie ma ani jednego utworu Chopina. Ktoś, kto interesuje się Gouldem, powinien o tym wiedzieć. To tak jakby powiedzieć, że zespół Queen grał piosenki Beatlesów! No i do tego ten tekst o poprawianiu kompozytorów. Sorry, ale po tym co właśnie usłyszałem, już więcej tego nie kupuję. Stało się dla mnie oczywiste, że Bownik ma tyle wspólnego z Gouldem, co ja z nurtem piosenki disco polo.
Ale na sali nie wydarzyło się nic. Młodzi ludzie na widowni tylko patrzyli, a Bownik wciskał im niestworzone rzeczy o Gouldzie. Zresztą to było w ogóle nieistotne, ważne było, że dobrze się tej narracji słucha i jest łatwa do poukładania w głowie. Że mówca mówi pewnie i płynnie. Że mówi jak jest!
Więc słucham dalej, jednak z pewną dozą podejrzliwości i dyskomfortu.
Teraz jest znowu o zwycięstwie odhumanizowanej nowej fotografii nad tą przestarzałą i niedobrą humanistyczną. Bownik nie lubi HCB i Salgado. No cóż, przecież ma do tego prawo, żeby kogoś lubić albo i nie. Ja też przecież tak mam. I dalej jest o tym, jak należy czytać nowoczesną odhumanizowaną fotografię. Że często to nie jest takie proste, że żeby zrozumieć o co w tej sztuce chodzi, to trzeba coś doczytać, wykonać jakiś wysiłek. Bo ta fotografia się sama nie tłumaczy. Tak jak twórczość Bownika, pełna ukrytych znaczeń i nieczytelnych w pierwszym momencie odniesień. Przykłady tego mogliśmy zobaczyć w trakcie wykładu. To już nie jest tak, że fotografia jest warta więcej niż tysiąc słów. Teraz potrzeba tysiąca słów, żeby zrozumieć fotografię.
I w tym momencie uderzyła mnie następna myśl. Konieczność czytania fotografii nasuwa przecież porównanie jej do literatury. Jeżeli wszyscy jesteśmy fotografami, co sugeruje nazwa cyklu spotkań, bo robimy zdjęcia choćby komórkami, to też wszyscy jesteśmy pisarzami, bo przecież piszemy przynajmniej maile. Przecież to oczywiste. Bardzo się ucieszyłem z wykoncypowania tak udatnej paraleli i powoli rozwijałem w głowie tę myśl.
Co odpowiadałoby w literaturze fotografii humanistycznej? Pewnie wszystko to, o czym uczą nas w szkołach na zajęciach z literatury. Czyli wielcy pisarze, wielkie książki, które w większości czyta się z wypiekami na twarzy. Albo w nocy z latarką pod kołdrą, bo trudno się oderwać, bo trzeba się koniecznie dowiedzieć, co będzie dalej. Czy ktoś takiej sytuacji nie przeżył? Chyba tylko skrajnie odhumanizowani ludzie bez serca.
A czym w takim razie byłaby literatura odhumanizowana? Może to techniczne poradniki dla majsterkowiczów, jak coś zrobić w domu? Może podręczniki akademickie z dziedziny inżynierii pełne trudnych treści, w które trzeba się głęboko wczytać, żeby je w ogóle zrozumieć? Zapewne książki kucharskie jak zrobić ciasto według podanego przepisu. Instrukcje obsługi jak złożyć mebel. Instrukcje obsługi jak zrozumieć (czytać) odhumanizowaną fotografię współczesną.
Czy zdarzyło się, żeby autor książki kucharskiej w sposób autorytatywny i do tego pejoratywnie odnosił się do literatury, którą zwykliśmy nazywać piękną i niewątpliwie humanistyczną? Czy zdarzyło się to kiedykolwiek autorowi podręcznika do matematyki? Nie słyszałem o takim przypadku. Zresztą na zasadzie wzajemności, autorzy literatury pięknej nie krytykują książek kucharskich. Jednak podobne ograniczenia nie działają w świecie fotografii.
Ale powróćmy do Bownika i jego wykładu, bo teraz znowu robi się interesująco. Ze zdziwieniem usłyszałem, że humanistyczna fotografia, która na wykładzie została przywołana w osobach HCB i Salgado, to samo zło. Bo humanizm mami i łudzi ładnymi obrazkami przedstawiając wyidealizowany świat, który przecież nie istnieje. Że jest to naganne i nieuczciwe. Że należy zniszczyć w sobie tę iluzję pięknego świata i wymazać z głowy ikony fotografii humanistycznej i do nich już nie wracać. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że świat jest brzydki, brudny, kiczowaty, więc taka powinna być fotografia go pokazująca. Tylko nowa sztuka, odhumanizowana, odestetyzowana, pokazująca świat jakim jest, czyli brzydkim, jest godna uwagi i zainteresowania. Bo jest uczciwa. Bo nie ma innej drogi. Kto myśli inaczej, nic nie rozumie, jest na zupełnych manowcach. Co było do udowodnienia.
Siedziałem osłupiały. Poglądy te zostały zaprezentowane ex cathedra z mocą pewnego siebie i swoich racji wykładowcy akademickiego, którym Bownik jest. Wiele młodych osób na widowni prawdopodobnie akceptująco przyjmowało te objawione prawdy. Pewnie właśnie wtedy wymazywali ze swojej pamięci wszystkie lubiane do tej pory obrazy fotografii klasycznej czy ikony autorstwa Henri Cartier-Bressona czy Salgado.
Wtedy pomyślałem o Glennie Gouldzie i o zmanipulowanej lewej ręce Chopina. O tym, że chyba ktoś próbuje mi tu coś wmówić. Ale na to nie ma mojej zgody. Bo nigdy nie jest tak, że jest tylko jedna droga. Dróg jest tyle, ilu ludzi na świecie. Nie uważam, żeby lubiąc twórczość Martina Parra koniecznie trzeba było rezygnować z lubienia Henri Cartier-Bressona. Albo lubiąc Salgado nienawidzić Cindy Sherman czy Jeffa Walla. Nie można mówić, że świat jest brzydki, jak nie można mówić, że świat jest piękny. Świat jest taki jak miejsce, na które właśnie patrzymy. A może o wiele ważniejsze w tym wszystkim jest to, co wtedy widzimy. Bo jeden widzi w tym samym brzydotę, a drugi piękno.
Smutne musi być życie artysty w zdehumanizowanym świecie, który sam sobie stworzył. Ale niech w ten ponury świat nie zagania młodych ludzi, którzy tyle radości z bycia człowiekiem, z sercem po właściwej stronie, mogą jeszcze mieć przed sobą. I przeciwko temu będę protestował.
Dlatego Panie Pawle Bowniku, proszę mi więcej nie wciskać kitu o lewej ręce Glenna Goulda.
Comment
Leszek Górski
https://www.facebook.com/leszek.gorski.98/posts/1445915885447270
Link do dyskusji na Facebooku