Fotografowanie w Krakowie zawsze sprawiało mi problemy. Jestem tu zbyt długo i zbyt blisko, żeby wszystko widzieć. Zawsze łatwiej mi zrobić coś ciekawego w miejscach nieznanych, w których jestem po raz pierwszy. Świeże spojrzenie, dostrzeganie czegoś, czego nie widzą tubylcy, zaglądanie tam, gdzie oni nie zaglądają, bo wiedzą, że tam nie ma nic ciekawego. Jak bardzo się mylą!
Historyczny Kraków nigdy nie pasował do mojej estetyki prostych betonowych ścian i pustych przestrzeni. W jednym z moich długoterminowych projektów pod tytułem „Miejskie Krajobrazy” do tej pory używam tylko jednego zdjęcia z Krakowa. Dlaczego? Bo trudno zorientować się, że to Kraków. To jest zdjęcie otwierające niniejszy wpis. A sfotografowane miejsce mijają codziennie tysiące turystów i Krakowian…
Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że powinienem coś zmienić w mojej fotografii. Czułem, że wpadam w rutynę, że fotografowanie nie jest już tak ciekawe i zajmujące jak kiedyś. Postanowiłem spróbować fotografii, w której ludzie zaczną odgrywać większa rolę, niż to było dotychczas. Zawsze robiłem takie zdjęcia, ale tylko dla celów rodzinnych i prywatnych. Fotografowanie obcych ludzi okazało się bardzo ekscytujące, samoczynnie podwyższa poziom adrenaliny, serce bije szybciej. I tu przypomina się rada, której udzielił mi kiedyś Ernesto Bazan: rób zdjęcie tylko wtedy, kiedy mocniej zabije ci serce…
Tak więc spróbowałem czegoś, co potocznie nazywa się „street photo”. A więc wyjście na ulicę i dokumentacja wszystkiego dookoła, co uzna się za ciekawe. Moje street photo jest może w dalszym ciągu trochę zbyt architektoniczne, ale bardzo się staram…
Mam swój problem z definicją „street photo”; może dlatego, że każdy określa ją po swojemu, przy czym zdjęcia te są często bardzo podobne i wykonywane według utartych schematów. Ludzie mijający plakaty i wystawy, złapani na głupiej minie, ze śmieszną czapką na głowie, patrzący przez okno autobusu ewentualnie tramwaju, często z komórką w ręku… Trudno rozróżnić autora, chyba że jest to ktoś, kto wyskakuje z ram, tu na myśl przychodzi mi Bruce Gilden… Zamierzam kiedyś zająć się tym tematem poważniej, ale to kiedyś.
Jednak na pewno jest to dobry trening fotograficzny, więc niewątpliwie wart spróbowania.
Tak więc dzięki „street photo” Kraków stał się dla mnie nagle nowym miastem; spojrzałem na nie inaczej, co oczywiście nie przeszkadza w powiększaniu mojej kolekcji miejskich krajobrazów, których w dalszym ciągu wypatruję…
2 komentarze
Tytus Grodzicki
Mam tak samo, ale w Poznaniu :) choć głównie zajmuję się „street photo”. Robienie zdjęć „u siebie” jest bardzo trudne. Na pierwszy rzut oka brak jest „egzotyki” nowego miejsca, ale tam gdzie są ludzie nieustająco wydarza się coś nowego i interesującego. Wystarczy tylko (albo aż) być w odpowiednim miejscu i jeszcze to zauważyć. Takie siłowanie się z Fortuną.
Leszek Górski
Tytus, jeszcze jedna definicja street foto: siłowanie sie z Fortuną. Do tej pory najbardziej poetycka, jaką słyszałem. Podoba mi się! Pozdrawiam