Kiedy rok pański chyli się ku końcowi, najpierw cieszę się na Boże Narodzenie, tak mi jakoś zostało z dzieciństwa. A potem, kiedy dzień już staje się powoli coraz dłuższy, na obligatoryjny wyjazd na narty. Jeździmy w góry już od wielu lat, w różne miejsca, czasami przywiązywaliśmy się do jednego, ale po jakimś czasie zmienialiśmy. Wyjazdom tym zawsze towarzyszyła fotografia, która również z czasem się zmieniała.
Na początku krajobrazy. Zachwyt pięknymi widokami. Tu góra w słońcu, a potem trochę we mgle, tu promienie z boku, tam prosto w obiektyw. Jak padał śnieg, to aparat się zostawiało w mieszkaniu, dokładnie odwrotnie niż teraz. Zbierały się potężne kolekcje, do których się później rzadko wracało. A do tego pamiątkowa fotografia rodzinna, w większości zdjęcia pozowane, niebieskie niebo, piękne tło, no i my w różnych pozach i zestawach osobowych.
Przez kilka lat w ogóle nie brałem nadmiernie ciężkiego aparatu na stok. Przecież już wszystko miałem sfotografowane.
Ale raz było inaczej. Zaczynem był mały aparat kompaktowy, który się pokazał w naszym domu. Nie będę go polecał, bo ma więcej wad niż zalet, ale przy pewnej dozie praktyki potrafi robić dość dobre zdjęcia. Oczywiście najpierw trzeba powyłączać wszystkie możliwe ustawienia automatyczne, wtedy aparat myśli trochę krócej, zanim zrobi zdjęcie. A refleks przy nartach bywa potrzebny.
Powyżej zestaw 4 zdjęć z tego cyklu wykonanego w Dolomitach w marcu 2013 roku, który prezentowałem na moich wystawach. Odniosłem nimi mały sukces, otrzymałem wyróżnienie „kwalifikacji do ekspozycji” na XVI Międzynarodowym Biennale Krajobrazu w Kielcach w 2014 roku. Postanowiłem jeszcze raz dokładnie przejrzeć zasoby dysków z tego wyjazdu i stworzyć poniższą kompilację. Zapraszam.
Po powrocie z nart zawsze już jest z górki. Dni dłuższe i coraz cieplejsze. Przychodzi wiosna, pokazuje się zieleń, a potem lato. A jak cykl się powoli zamyka, znów nadzieją na przetrwanie jest Boże Narodzenie i tradycyjne narty.
Czego i wam życzę. Wasz L.
Leave a reply