Kalwaria Zebrzydowska, Misteria Męki Pańskiej. Co roku to samo, poprzebierani aktorzy odgrywają sceny z ostatnich dni przed śmiercią Chrystusa. Przybywa tłum, który uczestniczy w tym wydarzeniu. Wiele osób przychodzi bądź przyjeżdża tu co rok, po raz dziesiąty, trzydziesty, pięćdziesiąty. Do tego dokładam swoje osobiste cztery lata. I za każdym razem, kiedy tam jestem, zadaję sobie pytanie, ile w tym, czego jestem świadkiem, jest sacrum, a ile profanum.
Przeważnie tego rodzaju wydarzeniom towarzyszą fotografowie, a w Kalwarii Zebrzydowskiej jest ich szczególnie wielu. Można zacząć już od Niedzieli Palmowej, kiedy to Chrystus na osiołku wjeżdża do symbolicznej Jerozolimy. Przez kolejne dni odgrywane są kolejne wydarzenia. W Czwartek rusza wielka procesja, która trwa do późnego popołudnia. Kulminacja następuje w Wielki Piątek, na ostatnim etapie Drogi Krzyżowej, czyli podejściu pod symbolizującą Golgotę górę Żar. Tam tłum mocuje się ciągnąc na stromym podejściu linę odgradzającą grupę osób w pobliżu Chrystusa. Ciężka praca i wysiłek, przez to obraz dynamiczny, spektakularny.
Zawsze u góry czeka kilkunastu fotografów próbujących złapać jak najlepsze ujęcie. A jest to zadanie trudne, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto wejdzie w kadr, fotografując bądź filmując z bliska skrzywione z wysiłku twarze. Siłą rzeczy w kadrze zawsze znajdą się fotografowie będący w tym momencie niżej, czyli za liną. Wtedy kwestią szczęścia jest to, czy uda się uniknąć na zdjęciu aparatów i kamer tych po drugiej stronie.
Gdzieś w środku kadru odnajdziemy głównego aktora, czyli Chrystusa z krzyżem. W końcu uczestniczymy w jednym z najważniejszych wydarzeń religijnych południowej Polski. Tłum ludzi, ścisk, każdy chce mieć jak najlepszy widok. A pod nogami ślisko na rozdeptanym błocie. Wiele osób trzyma w rękach komórki i fotografuje, filmuje, upamiętnia. Każdy chce byś w pierwszym rzędzie, jak najbliżej. Jak w teatrze ulicznym lub na koncercie. Nasuwa mi się wtedy pytanie: ile w tej sytuacji i w tych tu wykonanych zdjęciach jest pierwiastka duchowego, który przecież powinien przyświecać obecnym tu ludziom? A na ile jest to tylko socjologiczna ciekawostka, w samej rzeczy bardzo malownicza i fotogeniczna?
Dobra fotografia stara się pokazać więcej niż tylko to, jak to co sfotografowane, wygląda. W przypadku zdjęć z wydarzeń religijnych oczekiwać by należało, że udane zdjęcie pokaże sferę duchową, wiarę, podniosły nastrój, jakąś ukrytą prawdę. Ale jak w fotografii pokazać coś, co jest z zasady niepokazywalne? Co nie ma formy, koloru, kształtu? Co może jedynie być czymś dodanym do obrazu, jednak nie przedstawionym? Co nas poruszy, w jakiś sposób pobudzi wewnętrznie?
Podstawowym problemem jest to, że asocjacje i skojarzenia związane z obrazem fotograficznym powstają w umyśle oglądającego. A asocjacje i skojarzenia bazują na zgromadzonych w tymże umyśle informacjach, wspomnieniach, doświadczeniach. Na indywidualnej i osobistej czułości na estetykę, na emocji i głębi myśli rodzącej się, a skojarzonej z obrazem. Często patrząc widzisz i odbierasz coś zupełnie inaczej niż osoba obok. I masz też na ten temat swoje, zupełnie osobne zdanie i przemyślenia. Bo jesteś unikalny, tak jak ten ktoś obok ciebie.
Powróćmy do opisanej wyżej sytuacji. Widzę Chrystusa-aktora niosącego krzyż. Wokół tłum, wiele osób tak jak ja fotografuje, filmuje, przepycha się. Mam problem, żeby doszukać się w tej sytuacji głębi religijnego przeżywania. Nagle widzę, że starsza kobieta energicznie przeciska się do przodu, udaje jej się nawet przekroczyć barierę z liny. Podbiega do Chrystusa i dotyka jego szaty. To wszystko widzę ja i ludzie wokół, jesteśmy tego świadkami. Czy jednak potrafimy to właściwie zinterpretować? I zobaczyć, co tak naprawdę się dzieje?
Zobaczyć to, że w tej chwili dotknięcie szaty Chrystusa-aktora jest dla tej kobiety najważniejszą sprawą na całym świecie. Że nie zwraca uwagi na nic i nikogo wokół, że jakaś wewnętrzna moc nakazuje jej to zrobić. Działa w uniesieniu, przez to widzi lepiej i wyraźniej coś, czego na pewno nie widzę ja. I nie mogę wykluczyć, że kiedy dotyka aktora, dotyka w swoim umyśle prawdziwego Jezusa.
Scenę udokumentowałem fotograficznie, jednak nie uważam, aby udało mi się ukazać wiarę tej kobiety albo w jakikolwiek sposób oddać aspekt religijny tego zdarzenia. Co gorsza, na zdjęciu widać, że ludzie wokół reagują śmiechem, profanując niejako ten szczery objaw religijnego „szaleństwa”. Myślę, że zdjęcie mówi coś o wydarzeniu, w którym uczestniczyłem, ale niewiele o jego warstwie duchowej czy religijnej.
Pokazać niepokazywalne wydaje się być zadaniem niemożliwym. Co w takim razie jest możliwe?
Możemy jedynie liczyć na to, że część osób oglądających zdjęcia z tego typu wydarzeń dopatrzy się w nich głębszego sensu. Że w prostym portrecie zadumanej osoby, detalu, obrazie tłumu, odnajdą sacrum, które niewątpliwie wypełnia dusze i umysły wielu uczestników. Sacrum, które często trudno mi odnaleźć w tej słynnej procesji w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Bo wszystko to dzieje się w mojej głowie. Ale w twojej może to się odgrywać zupełnie inaczej.
Jeżeli nic naprawdę istotnego nie stanie na przeszkodzie, pewnie zadam sobie to pytanie po raz kolejny za rok: ile w tym kalwaryjskim wydarzeniu sacrum, a ile profanum…
Poniższe zdjęcia zostały wykonane w czasie Misteriów Męki Pańskiej w Kalwarii Zebrzydowskiej w latach 2014 – 2017.
Leave a reply