Dawno, dawno temu, jako młodzieniec w okresie studenckim, zaczytywałem się w Dziennikach Gombrowicza w podziemnym jeszcze, czyli konspiracyjnym wydaniu. Z tego czytania żywo w pamięci pozostało mi pewne przeżycie autora z plaży argentyńskiej, na której Gombrowicz lubił sobie poleżeć w słoneczku na kocyku. Tak więc leży nasz wieszcz na tym kocyku, jest mu miło i przyjemnie, żadnych trosk przynajmniej tu i teraz. Ale nudno trochę, więc rozgląda się dookoła i zauważa małego żuczka przewróconego przez wiatr na chitynowe plecki. Nóżkami przebiera, słońce brzuszek mu przypieka, znikąd pomocy. Gombrowicz w litościwym geście przewraca żuczka koniuszkiem palca. Żuczek łapie grunt pod nogami i biegiem ratuje się podążając ku najbliższej kępie trawy. Niedaleko leży drugi żuczek, do niego wystarczy sięgnąć małym patyczkiem, akurat taki jest pod ręką. Ale do trzeciego trzeba już wstać. A jak się wstało, to widać całą wielką plażę takich przewróconych żuczków które bez pomocy niechybnie zemrą w upale. Więc Gombrowicz przewraca te żuczki, ale im więcej ich przewraca, tym więcej widzi kolejnych, potrzebujących pomocy. I już wie, że nie da rady, że kiedyś będzie musiał przestać, że w gronie czekających na pomoc żuczków będzie ten pierwszy, na którego spojrzy, ale mu już nie pomoże. I ta świadomość mimo intensywnej ratunkowej pracy staje się katorgą dla wrażliwego pisarza. A miało być tak miło i przyjemnie…
Renzo Martens próbuje odwracać żuczki już od wielu, wielu lat.
„Enjoy Poverty” czyli „Ciesz się ze swojej biedy”, film Renzo Martensa z 2008 roku. Czarnoskóry człowiek pracuje przy karczowaniu wielkiego pola gdzieś w środkowej Afryce. Widać, że jest wściekły, że cierpi. Później dowiadujemy się, że ma do wyżywienia sporą rodzinę, a pieniądze, które zarabia, nie wystarczają nawet na zakup jedzenia. Ta praca, ponad jego siły, to jedyna w jego przypadku możliwość, żeby zarobić jakiekolwiek pieniądze.
Obóz dla uchodźców. Czarnoskórzy nędzarze stoją w kolejce i cierpliwie czekają po odbiór dziennej racji żywności. Między nimi przechadzają się młodzi biali ludzie i uśmiechając się robią im zdjęcia. Ci młodzi to wolontariusze z zachodniego świata, na ich koszulkach widnieje logo organizacji pomocowej, która ich tutaj sprowadziła. Loga są wszędzie, na paczkach, namiotach, samochodach. Wszystko jest dobrze zorganizowane, widać w działaniach profesjonalizm oparty na wieloletnim doświadczeniu. W oczach czarnych ludzi bezbrzeżny smutek i apatia. Przechodzi grupa profesjonalnych zachodnich fotografów. Duże drogie aparaty. Fotografują uchodźców profesjonalnie. Tak się fotografuje małpy w ZOO.
Kinszasa. Dużo ludzi, atmosfera festynu. Idą politycy, pozdrawiając naród. Ich białe kołnierzyki kontrastują z czarnymi twarzami. Drogie limuzyny podjeżdżają pod wielki pałac Bulwarem Lumumby. To doroczna konferencja Banku Światowego. Dzisiaj Kongo się dowie, jaką kwotę roczną dostanie z ogromnego funduszu pomocowego, na który składają się najbogatsze państwa świata. Pada suma, jest imponująca.
Następna scena to konferencja prasowa, profesjonalni eksperci odpowiadają na pytania dziennikarzy. Renzo Martens pyta jaką część przychodu rocznego Konga stanowi pomocowa dotacja. Bo statystyki mówią, że jest więcej warta niż cały eksport surowców naturalnych, których Kongo przecież ma dość sporo. I czy nie należałoby się zastanowić, że nędza ogromnej większości mieszkańców powinna zostać potraktowana jako surowiec naturalny tego kraju, gdyż przynosi mu tak ogromny dochód. Po co zwalczać biedę, jeżeli ona tak dobrze przekłada się na gospodarkę?
Renzo Martens zadaje pytanie w czasie konferencji prasowej
Eksperci patrzą na siebie z zażenowaniem. Bieda nie jest przecież żadnym zasobem ani wartością, bieda to deficyt, który starają się zmniejszyć bogate kraje, przekazując pomocowe pieniądze. To przecież wie każdy, to oczywiste, tak funkcjonuje cywilizowany świat.
Film Renzo Martensa dowodzi, że nikomu tak naprawdę nie zależy na zmniejszeniu biedy w biednych krajach, bo to nie jest ich priorytet. Biedni ludzie zawsze byli, są i będą. I na to się nic nie poradzi.
Ale te wielkie pieniądze… Co z nimi? Jakie są kanały ich dystrybucji?
Renzo Martens nie jest naiwny. Jest dobrym obserwatorem i chce dobrze. Wie, że jedyna pomoc na jaką mogą liczyć biedni ludzie może przyjść tylko od nich samych. Przez zmianę sposobu myślenia, szukanie nowych niestandardowych pomysłów, zmieniających coś na lepsze w ich indywidualnej sytuacji.
W którymś momencie widzimy rybaków wypływających na połów, jak to od wieków robili ich przodkowie. Łowią kilka marnych ryb, na pewno z tego nie wyżywią siebie i swoich rodzin. Ryb już tutaj nie ma, bo albo zostały wytrute, albo przez zmiany klimatyczne pływają w zupełnie innych miejscach, poza zasięgiem małych łodzi wiejskich rybaków. Ale oni mimo wszystko co świt wypływają na morze z przewidywalnie marnym skutkiem. Czy kiedyś przestaną? Wygląda na to, że nie, że raczej prędzej umrą z głodu. Jakby nie widzieli, że świat się zmienił, że teraz potrzebny jest inny, nowy pomysł na ich życie.
* * * * *
Film Renzo Martensa jest specyficznym filmem drogi. Poznajemy nowych ludzi, nowe sytuacje. Wszędzie nędza i cierpienie. A tam gdzie jest instytucjonalna pomoc, zawsze oznaczona logami wielkich organizacji, jest ograniczona do sytuacjach ostatecznych i kryzysowych i nie przekłada się na poprawę warunków życiowych normalnych ludzi. Po drodze widzimy ciała pomordowanych przez jakieś bandy obozujące w niedalekiej puszczy, które w rabunku i permanentnym kryzysie znalazły swój sposób na życie. Ciała pomordowanych ochoczo fotografują fotografowie, o których była już mowa wcześniej. Renzo Martens z nimi rozmawia, dowiaduje się, jakie stawki otrzymują za dobre zdjęcie. A dobre zdjęcie to takie, które pokazuje nędzę i nieszczęście, najlepiej żeby to były trupy, jakieś zamieszki czy katastrofy humanitarne. Pozytywny przekaz nikogo nie interesuje. Następnie odwiedzamy szpitale pełne chorych i zagłodzonych ludzi. Widzimy rozpacz matki, której właśnie umarło dziecko. Widzimy rozpacz ojca, który mimo pracy ponad siły nie jest w stanie wyżywić swojej rodziny. W garnku na palenisku gotują się jakieś liście, jedzenie bez żadnej wartości, jedynie zapychające żołądek. Widzimy to wszystko z bliska, przez obiektyw małej kamery z zabrudzonym obiektywem, wszystko na żywo, bez upiększających zabiegów i filtrów w postaci ego fotografa czy estetyzujących ujęć. I jesteśmy przerażeni.
Jak ci ludzie mają sami sobie pomóc? Jak zmienić ich sposób myślenia, podejście do życia, czy to jest w ogóle możliwe? To pytanie jak mantra przewija się przez cały film. I stajemy się świadkami ostatniej próby, która wydaje się mieć szansę na powodzenie.
Spotykamy grupę młodych ludzi zajmujących się zawodowo fotografią w swoim lokalnym środowisku. Wykonują różne usługi typu zdjęcia ze ślubów i wesel, różnych imprez rodzinnych, fotograficzne pamiątki, zdjęcia do dokumentów. Cennik firmy świadczy o tym, że pieniędzy ledwie starcza na pokrycie kosztu materiałów. Ale przecież wiadomo, że biedni ludzie, ich klienci, nie mogą zapłacić więcej, bo ich na to nie stać. Renzo Martens podpowiada im genialny w swojej prostocie pomysł: niech fotografują nędzę, której tyle wokół nich, chore zagłodzone dzieci, może zdarzy się jakiś trup, może wybuchną jakieś rozruchy. Zgwałcone kobiety, ich łzy, też są dobrym tematem. I oni tu mają wszystko pod ręką, na miejscu, mają do wszystkiego dostęp, bo wszystkich znają, ich zdjęcia mają szansę być najlepszymi z możliwych, bo wykonane w najlepszym czasie i miejscu. Renzo Martens przedstawia lokalnym fotografom kalkulację opartą na stawkach zachodnich fotografów sprzedających swoje zdjęcia agencjom. Postanawiają spróbować po tym, jak Renzo zobowiązuje się pomóc im w sprzedaży zdjęć komuś, kto potencjalnie powinien być nimi zainteresowany.
Renzo Martens przedstawia biznes plan
Jeden z fotografów w czasie pracy
Warto zaobserwować jak powstają zdjęcia. Renzo jako fachowiec asystuje i podpowiada. Chłopcy wciągają się w zadanie. W końcu wszyscy z plikiem fotografii lądują w gabinecie osoby odpowiedzialnej za kontakty prasowe w wielkiej organizacji pomocowej, której loga przewijają się przez cały film.
Nie będę opisywał wszystkich szczegółów rozmowy, bo powinniście ją zobaczyć i usłyszeć sami. Jednak zdradzę jaki był, przecież przewidywalny, jej efekt. Dla mojej narracji jest to konieczne i kluczowe. Ale nie bójcie się, i tak będziecie mieli jeszcze co oglądać i zostaniecie niejednym zaskoczeni, jeżeli zdecydujecie się na zobaczenie tego filmu. Wybaczcie mi więc ten jeszcze jeden drobny „spojler”.
Oczywiście organizacja pomocowa nie jest zainteresowana tymi zdjęciami. I nawet nie to jest największą przeszkodą, że są one słabej jakości czy też mało profesjonalne. Najbardziej przeszkadza intencja, z jaką zostały zrobione. Bo miejscowi fotografowie chcą na nich zarobić! Nie pomaga argumentacja, że przyjezdni fotografowie nie robią przecież swoich zdjęć za darmo. Że ponoszone są ogromne koszty. Że zdjęcia pokazujące nędzę biednych ludzi biorą udział w komercyjnym obrocie fotografii kolekcjonerskiej czy też zdobywają nagrody w różnych światowych konkursach, a to są tylko dodatkowe, zupełnie poboczne, benefity wybranych fotografów. A bezpośrednio zainteresowanym, czyli uczestnikom tej nędzy, odmawia się zarobienia na niej w jakimkolwiek stopniu. Wszyscy inni mogą na tej nędzy zarabiać, a oni akurat nie?
No i tutaj wraca początkowa teza Renzo Martensa, że bieda biednych krajów jest ich zasobem, który może być eksploatowany, ale nigdy przez tych bezpośrednio zainteresowanych, których dotyka. Próby samoistnej zmiany losu, szukanie nowych dróg i pomysłów też raczej się nie sprawdzają. W którymś momencie w filmie krystalizuje się więc kolejna istotna teza. Że biednym ludziom i tak nie można pomóc, więc najlepiej będzie, jeżeli oni zaakceptują ten swój permanentny stan ubóstwa i mimo wszystko będą starali się cieszyć z takiego życia, jakie mają. Bo że będzie lepsze, na to raczej liczyć nie mogą. Teraz rozumiemy już o co chodzi z tym tytułowym „Enjoy Poverty”. Ciesz się ze swojej biedy, zaakceptuj ją, mimo wszystko.
Resztę zobaczcie sami. Warto.
* * * * *
Film ten widziałem po raz pierwszy wiele lat temu na Miesiącu Fotografii w Krakowie, pewnie niedługo po jego powstaniu. Był dla mnie szokiem. Najpierw głównie w warstwie wizualnej, bo głębsze zrozumienie, które esencjonalnie przedstawiłem powyżej, dojrzewało we mnie przez długi czas. Czy zgadzam się z wszystkimi tezami Renzo Martensa? Z większością tak, chociaż narracja ociera się tutaj czasami o zbytnie uproszczenia, co dotyczy głównie roli wielkich organizacji pomocowych i dystrybucji ogromnych pieniędzy. Jest jasne, że część ich wraca w formie zakupów do krajów, które na tę pomoc przeznaczyły środki. Że muszą zostać częściowo przeznaczone na koszta operacyjne działalności organizacji. Ale czy to tak naprawdę może być poważnym zarzutem? To jest dla mnie kwestia otwarta. Alternatywą jest żadna pomoc, a to chyba nie byłby dobry pomysł. Jednak teza, że instytucjonalna pomoc humanitarna nie przekłada się na podnoszenie poziomu życia mieszkańców i reaguje jedynie w sytuacjach kryzysowych, wydaje mi się udowodniona.
Jeszcze jedna konieczna dygresja. W ostatnich latach w środowisku profesjonalnych fotografów dało się słyszeć głosy, że wielkie agencje fotograficzne w ramach oszczędności korzystają z lokalnych fotografów, niekoniecznie tak dobrych i zaangażowanych, jak zachodni profesjonaliści, ograniczając im przez to możliwości rozwoju i zarobkowania. Na ten problem zwracał między innymi uwagę śp. Krzysztof Miller. Film Martensa pokazuje sytuację z drugiej strony, w dodatku już ze sporego oddalenia czasowego, czyli ponad 12 lat. Gdzie leżała prawda wtedy, a gdzie leży obecnie? Pewnie jak zwykle gdzieś pośrodku…
No i jeszcze te żuczki i gombrowiczowskie rozterki. Oczywiście my stawiamy się w roli Szlachetnego Witolda, rozumiemy jego ból i cierpienie, współczujemy mu. A gdyby tak spróbować wczuć się w ból i cierpienie tych żuczków? Może to w obecnej sytuacji byłaby dla nas lepsza perspektywa? Może właśnie teraz wielu z nas, przewróconych przez koronawirusowy wiatr, leży na chitynowych pleckach i czeka na pomoc? Może właśnie tak?
Codziennie w telewizorach oglądamy tych, których zadaniem powinna być pomoc w stanięciu nam z powrotem na nogi. W warstwie werbalnej widać ich wysiłek, zmęczenie i podkrążone z wysiłku i niewyspania oczy. Czy możemy jednak realnie na nich liczyć? Czy pomoc nam jest w ogóle ich głównym priorytetem? Każdy z nas obecnie żyjących tu i teraz ma swoje osobiste doświadczenie i swoją na ten temat opinię. I pewnie jak zwykle w takich przypadkach, wielu z nas będzie musiało sobie pomóc samodzielnie. I pewnie większość z nas jakoś tam da sobie radę. Większość.
* * * * *
Gombrowicz w końcu zrozumiał, w jak idiotycznej znalazł się sytuacji. Zawiesił w sobie współczucie, pomyślał, że gorąco, że trzeba już wracać, że obiad, że kolacja, że coś tam coś tam… A na plaży zostały żuczki ze swoim bólem. No ale one i tak już dawno nie żyją, bo to wszystko było ponad 60 lat temu. A w ogóle to kto by się przejmował jakimiś tam robakami.
* * * * *
Film Renzo Martensa można zobaczyć na jego stronie internetowej (link) po uiszczeniu symbolicznej opłaty 3,26USD, która jest przekazywana do Institute for Human Activities w Republice Konga (link). Oczywiście można pójść na skróty i zobaczyć go na YouTube z polskimi napisami, za darmo, link.
Lektura uzupełniająca: najnowsza płyta Kazika pod tytułem „Zaraza”. Posłuchajcie, jest mocno w temacie. Link.
Fragment Dzienników Gombrowicza, o którym mowa w tekście: Rok 1958, IV, wtorek. A jak już przeczytacie wtorek, to zaraz potem jest czwartek i tak już poleci…
Leave a reply